Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Człowiek z "Gliny"

Ryszarda Wojciechowska
Jerzy Radziwiłowicz chętnie zagrałby jakąś rolę komediową. Ale reżyserzy widzą go w innych wcieleniach
Jerzy Radziwiłowicz chętnie zagrałby jakąś rolę komediową. Ale reżyserzy widzą go w innych wcieleniach Fot. Grzegorz Mehring
Jest ich dwóch. Ten pierwszy - raczej mrukliwy i zamknięty w sobie. Ten drugi to "Żorż", król życia, jak mówi Krystyna Janda, która mogła poznać obie twarze Jerzego Radziwiłowicza

Dla obcych Radziwiłowicz ma tylko jedno oblicze. Lakoniczne w rozmowie. Z uśmiechem, na który się czeka czasami pół godziny...

Nie lubi Pan pytań o Birkuta, odpowiadając dziennikarzom, że są banalne.
Nie lubię, bo Birkut był trzydzieści lat temu. I ten temat troszkę się zużył.
Ale tą rolą wszedł Pan do historii kina polskiego i otworzył sobie drogę do kina francuskiego. Czemu się Pan tak od niego odgania?
Pani mnie źle zrozumiała. Nie odganiam się. Nie robię z tego problemu, że mi się Birkuta i "Człowieka z marmuru" przypomina. Ja się nie mam czego wstydzić. Tylko wydaje mi się, że już nic więcej do tych rozmów o Birkucie nie wniosę.
Pytam o Birkuta, ponieważ chętnie zobaczyłabym film o... jego wnuku. Był "Człowiek z marmuru", potem z żelaza. Z czego mógłby być teraz kolejny "Człowiek"?
Z niczego. Nie ma powodu tego ciągnąć. Mam wrażenie, że te oba filmy należą do tamtego czasu. Do epoki, która się skończyła. I dobrze. Oczywiście można by zrobić film o wnuku, potem o prawnuku. Tylko po co?
Przypominam sobie ostatnie sceny w "Człowieku z żelaza". I myślę o kłótni wokół "Bolka". To nie jest temat na film?
Brzydzi mnie to, co się robi z prezydentem Lechem Wałęsą. I to jest mój cały sąd na ten temat. A film o wszystkim można zrobić. O tym również.
To dlaczego nikt nie robi?
Żeby zrobić jakikolwiek film o gorącym temacie, trzeba mieć przede wszystkim zdecydowaną opinię w tej sprawie. I pewnie tu leży problem.
Czyli trzeba wiedzieć, jak z tym "Bolkiem" było naprawdę?
Nie. Trzeba by zdecydować, która strona sporu jest bliska naszemu sercu, a która nas brzydzi. I tyle.
Uciekajmy od tej polityki. Czy w serial "Glina" wszedł Pan jak ryba w wodę?
Bardzo mi się spodobał scenariusz. I po przeczytaniu miałem wrażenie, że ta rola jest uszyta na miarę. W serial wszedłem więc miękko i bez problemów.
To, że Władysław Pasikowski reżyseruje, działało na korzyść?
Oczywiście. Na planie "Gliny" spotkaliśmy się po raz pierwszy. Pasikowski to świetny reżyser. Zawodowiec. Z ogromną kulturą bycia. Człowiek, który wie, co robi. Udało mu się przekonać producentów, że ten serial należy kręcić na taśmie filmowej, tak jak się robi prawdziwe kino, a nie jak kleconą na szybko produkcję. I to, mam nadzieję, widać na ekranie.
Słyszałam, że Pana już ten serial trochę nudzi.
Nie mówię, że mnie serial nudzi. Tylko sam się sobie nagle wydałem taki monotonny. Zauważyłem, że mój bohater rozmawiając z innymi postaciami w tym filmie, najczęściej zadaje pytania. Ale to półżartem. Bo nadal jest dobrze być Gajewskim. Jeszcze mnie to nie znudziło. Od początku mówiło się o trzech częściach tego serialu. I pewnie trzecią część nakręcimy. Ale potem z "Gliną" koniec.
Nie powie Pan jak Harrison Ford: Będę tak długo grać Indianę Jonesa, aż mnie zniosą z planu?
Nie, zagram tak, jak było przewidziane - w trzech częściach i wystarczy. Potem już się wyczerpuje formuła, cierpliwość widzów. Mam tylko nadzieję, że na zdjęcia do ostatniej części nie trzeba będzie czekać długo. Pewnie, że takie historie można mnożyć. Można nas oglądać do emerytury. Do momentu, aż mnie będą na wózku wozić. Tylko po co? Nawet zakładając, jak pani sugeruje, wzięcie "Gliny" u widzów, to myślę, że i tak lepiej jest tęsknić za czymś co było i ma swój koniec, niż wzdychać, że znowu to grają.
Wiem, że Pan nie czyta książek kryminalnych. Ale filmy kryminalne Pan ogląda.
Kryminały książkowe znudziły mnie w młodości. Natomiast film to zupełnie inna materia. W kryminalnym, jak w każdym dobrym filmie, ma pani do czynienia z frapującym obrazem, najczęściej ze znakomitymi aktorami, których się chętnie ogląda. Nigdy nie sięgnąłem, na przykład, po książkę "Ojciec chrzestny". Mimo że jestem wielbicielem tego filmu. Nie widzę takiej potrzeby. Bo ta literatura mnie nie interesuje.
Trudno w Polsce obejrzeć filmy francuskie z Pana udziałem. A było ich kilka.
Jeden z nich był prezentowany na warszawskim festiwalu. Ale to prawda, że francuskie kino rzadko do nas dociera.
Czym jest dla Pana udział w filmie francuskim?
Tym, czym w polskim. Rola jak każda inna.
Tyle że obok pięknych francuskich aktorek, jak na przykład: Emmanuelle Beart czy Sandrine Bonnaire?
Tak.
A może jest jakieś drugie dno, którego ja się nie domyślam?
Nie ma drugiego dna, poza przyjemnością grania w języku francuskim. Poza tym, że partnerkami są piękne kobiety. Że reżyserzy są inni i inne tematy niż w Polsce. Dla mnie liczy się tylko to, czy film jest frapujący. A nie to, czy lepiej grać tu czy tam. Chociaż jest jedna, drobna różnica. Jeśli już o pieniądzach mówimy. To kiedyś szczególnie, teraz jeszcze też, finansowo nieporównywalna przygoda. Nieprzeliczalna, powiedziałbym.
Pan jest skrojony do poważnych ról. Jeśli komediowe, to najwyżej w teatrze, Papkin albo Tartuffe. Nie chciałby Pan wyskoczyć trochę z tej mrocznej skóry i zostać jakimś drugim Maksiem z "Seksmisji"?
Chętnie. Tylko jakoś mi się nie trafia. Reżyserzy mnie tak nie widzą.
Pan sobie świetnie radzi w filmach francuskich. Nie myślał Pan o Francji na stałe?
Grałem we Francji nie tylko w filmach, ale też w teatrze. Jednak nigdy nie miałem takiego planu, żeby z Polski wyjechać.
Bo co, tu jest mój dom?
Widocznie tak. To, co robiłem w Polsce i co miałem na horyzoncie, na tyle było wartościowe, że nie warto było tego porzucać.
Były role, które Pan kiedyś odrzucił?
Było parę rzeczy, w których nie było wiele do zagrania. Role, które mnie nie pociągały. Nie prowokowały. Ale były propozycje, których nawet przez chwilę nie rozważałem. Nie mógłbym zagrać Feliksa Dzierżyńskiego w radzieckim filmie.
Ale Lenina w teatrze Pan zagrał.
Dzisiaj. A to zupełnie coś innego. To specyficzny Lenin, mówiący to, czego Lenin za czasów radzieckich nie mógłby powiedzieć.
Czy teraz są lepsze czasy dla aktorów?
Czy ja wiem? Wtedy jedynym poważnym miejscem dla aktora był teatr. No i film fabularny. To były czasy, kiedy się przed czymś lawirowało, przed czymś uciekało czy za czymś opowiadało. Rzeczywistość była czarno-biała. Dzisiejszy czas jest atrakcyjniejszy. Ja nie mam żadnych tęsknot za tamtym czasem. Uważam, że tęsknoty za taką Polską, jaka wtedy była, są bezsensowne.
Mam jednak wrażenie, patrząc na aktorów, że dziś najważniejsze to dużo grać i dobrze zarobić. Uprawia się taką "polkę galopkę" w tym zawodzie. Będzie Pan bronić tego?
Nie będę bronić ani atakować. Może tak jest. Komercja - jako hasło - była kiedyś niemożliwa. Mówi pani, że dzisiaj jest ważne, ile się zarobi. Limitowanie zarobków w PRL było oczywiste. To, że ktoś dzisiaj próbuje swój dobry czas wykorzystać na to, aby sobie urządzić życie, nie uważam za coś zdrożnego. To, że ktoś za swoją pracę, jeśli ma podstawy, domaga się większych pieniędzy, też uważam za normalne.
A Pan umie się targować o pieniądze przy przyjmowaniu ról?
Zawsze się mówi o jakichś pieniądzach. Nie widzę powodu, żeby ktoś się wstydził, że zarobił dużo. Jeśli nie ukradł. Pieniądze nie są wstydliwe, jeśli są czyste.
Jest jakaś granica, jaką Pan sobie stawia? Zagrał Pan już w serialu. Teraz jeszcze sitcom i reklama.
To też część naszego zawodu. Ale są rzeczy, które mi odpowiadają i są takie, które mi nie pasują. To osobiste wybory i ja bardzo nie lubię generalizować w tych sprawach. Mówi pani, że jest serial... Czyli co? Serial jest w tej aktorskiej drabinie niżej od filmu? A film niżej od teatru? To ja teraz zapytam - czy pani uważa, że w związku z tym, że w serialu zagrałem, spotkał mnie jakiś upadek?
Nie, tylko Pan sam o sobie mówi, że za główny teren pracy uważa teatr, z którego od czasu do czasu wyskakuje do filmu.
Mówiąc to, nie miałem na myśli stopniowania w tym zawodzie. Tego, że ma być jakaś skala wartości. W moim życiu tak się złożyło, że głównym miejscem działalności jest teatr. Ale tylko dlatego, że film się dużo mniej mną interesuje. I tyle. Ale są pewne rzeczy, które mnie nawet w teatrze nie interesują.
Co Pan ma na myśli?
Nigdy nie robiłem w teatrze monodramów. Nie czuję, żeby mnie to pociągało. Z przyjemnością oglądałem monodramy kolegów, z podziwem dla nich. Ale to nie jest mój teren.
W sitcomie też sobie Pana nie wyobrażam.
Ja również. To też nie mój teren. Podobnie jak reklama.
Troszkę mi się Pan jawi jak człowiek niedzisiejszy. Jeśli "Glina", to z marmuru, jeśli prywatnie, to z zasadami. Pan sam o rolę się nie stara?
Nie zabiegam, to prawda. Pewnie trzeba zabiegać. I pod tym względem jestem niedzisiejszy. Ale pani mówi o jakichś strasznych zasadach. W życiu nie chodzi o to, żeby wszystko sprowadzać do zasad. Pokazywać, że tak należy postępować, a inni nie mają racji.
Wręcz przeciwnie. Ja uważam, że ludzie mają prawo do osobistych wyborów, a mnie nic do nich. Ja ich po prostu nie oceniam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki