"Gray Man" [RECENZJA]. Dwie godziny nijakości, czyli jak zmarnować 200 milionów dolarów

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe Netflix
fot. materiały prasowe Netflix
"Gray Man", najnowszy film Netfliksa, kosztował podobno ponad 200 milionów dolarów. Ładna sumka, tylko kompletnie zmarnowana, bo oglądając film w reżyserii braci Russo można sobie zadawać jedno pytanie - na co to wszystko poszło? Bo na pewno nie na opłacenie dobrego scenariusza.

"GRAY MAN" - RECENZJA

"Gray Man" to projekt, w który włożono gruby pieniądz. Do realizacji Netfix zaangażował cenionych braci Russo, zatrudniono głośne aktorskie nazwiska i liczono, że będzie hit. Co prawda film podbija netfliksową topkę, ale przy takiej promocji nie ma co się dziwić, chociaż ptaszki ćwierkają, że zainteresowanie produkcją i tak jest mniejsze niż to, na jakie liczono. Szkoda, że w tym wszystkim zapomniano o najważniejszym - ciekawej i wciągającej historii.

Największym problemem filmu "Gray Man" jest fakt, że ten obraz niczym się nie wyróżnia. To wszystko już było. Widać, że twórcy mocno zapatrzyli się na ostatnie części "Szybkich i wściekłych", serię o Jasonie Bournie czy wreszcie "Mission: Impossible" oraz kolejne części przygód Jamesa Bonda, bo to wszystko próbowali upchnąć w swoim filmie. I tutaj jest pies pogrzebany, bowiem "Gray Man" wygląda bardziej jak tania podróbka bądź parodia wyżej wymienionych filmów. Nie wystarczy skakać po całym świecie, żeby zrobić dobry film. W ten sposób można jedynie ekipie filmowej fundnąć wycieczkę dookoła świata.

Akcja rozpędza się już od pierwszych chwil i ma ogromny problem, żeby zwolnić w finale. Niby ciągle coś się dzieje; są pościgi, strzelaniny, mordobicie i walki na noże, jednak to wszystko wypada bardzo pusto i blado, sprawiając, że najciekawszym aspektem filmu są... efektowne ujęcia z drona, które rzeczywiście na moment potrafią przykuć uwagę widzów. Ewidentnie zlekceważono scenariusz, który w tym przypadku jest składanką chyba największych klisz kina akcji, gdzie twórcy ani przez moment nie próbują się nimi zabawić, tylko brną w oczywiste oczywistości. Trochę to wygląda tak, jakby scenariusz był dla nich pretekstem do rozpoczęcia produkcji, a dalej... jakoś to będzie.

W tym wszystkim nie wyróżniają się też aktorzy. Najciekawszy okazuje się Ryan Gosling, który i pożartuje, i mordę obije, rzucając przy okazji jakąś anegdotką, co sprawia, że tworzy jedyną ludzką postać na ekranie. Gorzej wypada Ana de Armas, która tutaj za wiele do grania nie ma i widać, że twórcy w kontekście tej produkcji postrzegają ją jedynie jako ładną buzię na ekranie. Jednak zdecydowanie najgorszy jest Chris Evans, który wywraca się na cienkiej granicy kiczu o własnego wąsa, sprawiając, że jego bohater jest karykaturą.

"Gray Man" to jeden z tych filmów, o których zapomina się zaraz po seansie. Dziwię się, że Netflix dalej brnie w ten tytuł i planuje stworzenie całego uniwersum. Jeżeli kolejne części będą tak nijakie i przezroczyste jak ta, to obawiam się, że inwestycja może się nie zwrócić. Dorzućcie do tego realizacyjne niechlujstwo, które jest doskonale widoczne w scenach z wykorzystaniem słabych efektów specjalnych, oraz pozbawiony logiki scenariusz - tak wygląda wysokobudżetowe kino według Netflix. Był tutaj potencjał na dużo więcej.

Ocena: 4/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

Recenzja została pierwotnie opublikowana 30 lipca 2022 roku.

Sprawdź program tv na stronie Telemagazyn.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn