"Lady M.". Tutaj nic jest proste, a nawet wręcz przeciwnie [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe dystrybutora M2 Films
fot. materiały prasowe dystrybutora M2 Films
William Oldroyd to imię i nazwisko, które należy zapamiętać. „Lady M.”, będąca pełnometrażowym debiutem urodzonego w Londynie reżysera, to kino pełne niepokoju oraz niejednoznaczności. W przypadku tytułowej bohaterki trudno ferować łatwe wyroki. Tutaj – cytując klasyka – nic nie jest proste, a nawet wręcz przeciwnie.

Oldroyd na swoje potrzeby zaadaptował opowiadanie Nikołaja Leskowa pt. „Powiatowa lady Makbet”, przenosząc akcję do Anglii II połowy XIX wieku. Katherine (Florence Pugh), chociaż wygląda jeszcze jak dziecko, to już wydano ją za mąż za dziedzica fortuny, Aleksandra (Paul Hilton). A właściwie sprzedano wraz z ziemią, przez co wypowiedziane przed ołtarzem słowa „miłość”, „wierność” i „uczciwość małżeńska” nigdy w tym związku nie będą miały racji bytu. Dziewczyna od początku będzie traktowana przez męża oraz teścia jak mobilny zbiornik na nasienie, przyszły inkubator i nowa ozdoba w domu, która powinna błyszczeć podczas zakrapianych imprez swojego małżonka.

Tyle, że Katherine nie zamierza grać na zasadach narzuconych przez mężczyzn, nawet gdy za niesubordynację będzie karana kolejnymi ciosami wymierzonymi przez teścia (Christopher Fairbank). Więcej, każde następne upodlenie będzie ją tylko napędzać, a rosnąca frustracja seksualna i postępująca impotencja Aleksandra wywoła na jej twarzy szczery uśmiech.

W pewnym momencie to ona stanie się panią sytuacji, a gdy męscy członkowie rodziny wyjadą z domu, to w posiadłości życie zacznie tętnić na nowo. Szczególnie, że pani domu pod pierzynę zaprosi jurnego stajennego Sebastiana (Cosmo Jarvis). Dla takiego seksu warto będzie poświęcić wiele, włącznie z życiem kilku innych osób.

Oldroyd nie ma najmniejszego zamiaru być sędzią w sprawie swojej bohaterki, dlatego moralna ocena jej postępowania spada na widzów. Autor jedynie przygląda się dziewczynie, bacznie obserwując ją w statycznych ujęciach, wzmacniających klaustrofobiczny klimat filmu. Bo taki też jest świat głównej bohaterki, zamkniętej w złotej klatce, odciętej od świata i rzeczywistości, ubezwłasnowolnionej i pozbawionej wszelkich praw.

Katherine stała się towarem, przedmiotem, którym mogą bawić się mężczyźni. To wyłącznie oni chcieli decydować o jej losie. Brzmi znajomo? I to jest właśnie najbardziej przerażające, że wciąż żyjemy w czasach, gdy wielu mężczyznom wydaje się, że wiedzą lepiej od kobiet co kobietom tak naprawdę jest potrzebne.

Brytyjski twórca w „Lady M.” ze stoickim spokojem przygląda się narodzinom zła. Zło rodzi zło? To byłoby zbyt banalne rozwiązanie, dlatego autor nie podaje widzowi gotowych rozwiązań, a obraz można interpretować na kilka sposobów. Należy też sobie zadać pytanie, o czym właściwie opowiada „Lady M.”? Ja tutaj widzę film o rosnącym pożądaniu, odkrywaniu samej siebie, własnego libido oraz potrzeb. Tłumiona seksualność w pewnym momencie musi eksplodować i chociaż jest to brutalne, nieokiełznana chuć – w połączeniu ze ślepą fascynacją oraz pozornym uczuciem – może doprowadzić do zbrodni.

William Oldroyd nie przedstawia nam walki o władzę, lecz historię zemsty i proces stawania się złym. Wystarczy jeden grzech, aby wpaść w spiralę, z której już nigdy nie będzie ucieczki. Jedno kłamstwo będzie prowadzić do drugiego i aby obronić siebie, trzeba brnąć dalej. Finalnie wszyscy przegrają, bo w tym systemie nie ma wygranych.

Przed seansem „Lady M.” nie miałem pojęcia kim jest Florence Pugh, lecz właśnie urodzona w 1996 roku aktorka nie tylko uwiarygodniła tę historię, ale to ona sprawiła, że jej Katherine była człowiekiem, a nie pustą figurą. Pugh wcieliła się we wzorcową kobietę fatalną, z którą z jednej strony bałbym się zostać sam na sam w jednym pomieszczeniu, a z drugiej nie potrafiłbym się oprzeć jej zgubnemu urokowi.

„Lady M.” to prawdopodobnie jeden z najbardziej chłodnych filmów, jaki kiedykolwiek miałem okazję obejrzeć. To wzmacnia przekaz, gdyż maluje nam świat wyprany z emocji, gdzie rozlew krwi nie jest niczym szczególnym. Obserwując to wszystko w statycznych ujęciach sami możemy w pewnym momencie poczuć swoisty dyskomfort, zupełnie tak, jakbyśmy to my zostali zamknięci w areszcie domowym.

Ocena: 8/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"LADY M." W KINACH OD 30 CZERWCA

Recenzja została pierwotnie opublikowana 30 czerwca 2017 roku.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn