"Opowieść podręcznej". Przerażająca wizja totalitaryzmu religijnego [RECENZJA]

Beata Cielecka
Beata Cielecka
materiały prasowe Showmax
materiały prasowe Showmax
„Opowieść podręcznej” to historia o poniżeniu człowieka w imię prawa, do którego stanowienia nikt nikomu prawa nie dał. Uzurpatorom nikt jednak pytań nie zadaje… oni i tak znają już odpowiedzi. Jak oceniamy serial, który możemy oglądać za pośrednictwem serwisu Showmax?

„Opowieść podręcznej” potwierdza tezę, że twórcy, a wizjonerskich pisarzy science fiction dotyczy to w dwójnasób, bardzo często „piszą rzeczywistość”, która za chwilę się zdarzy. Oglądając „Opowieść podręcznej” najbardziej przeraża właśnie to jak niedaleko fikcję dzieli od rzeczywistości. Co więcej mogą mieć takie odczucia zarówno mieszkańcy bliskiego wschodu, Ameryki Północnej, Indii jak i pewnego kraju leżącego w Europie Środkowej. Serial można rozbierać na poszczególne elementy, a każdy wątek zawiera tyle treści, że mógłby stanowić przedmiot pracy magisterskiej.

Najważniejszy z nich to fascynująca sieć skomplikowanych i wielopoziomowych relacji jaka wytwarza się między kobietami o różnych statusach, będącymi bohaterkami i stanowiącymi tło fabuły. Daleko jej do jednoznaczności, tak samo jak nie sposób zaklasyfikować jednoznacznie samych podręcznych. Podręczne to kobiety zepchnięte wprawdzie przez system do roli podludzi, ale z drugiej strony mające fizjologiczną przewagę nad żonami. To one są płodne, co priorytetowe w społeczności, którą cofnęła się w rozwoju do tak „etnograficznego etapu”, na którym jedynie fakt dawania życia stanowił o wartości kobiety. Dla żon podręczne są zarówno obiektem poniżenia i pogardy, jak i nabożnego podziwu oraz… biologicznej, by nie rzec suczej wręcz zazdrości.

Ten podkreślony mocno w serialu biologizm jest kolejną rzeczą wartą podkreślanie. Autorka powieści, której serial jest ekranizacją, Margaret Atwood, zdaje się mówić: nie można sprzeciwiać się naturze, można jej jedynie podlegać. Tak więc mimo religijnej otoczki żony są zwyczajnie, tak po ludzku zazdrosne o każdy „zbędny”, czyli nieprokreacyjny kontakt jakim ich mężowie darzą podręczne. Te z kolei ulegają biologicznym stadnym instynktom, co pokazują ceremonie publicznych egzekucji, będących w efekcie samosądami. Ta scena jest analogiczna do tego co
wydarza się w wilczej watasze czy małpim stadzie, gdy grupa uzna, że osobnik nie przystaje lub zagraża grupie. Przebłysk skojarzenia jaki miałam był taki, że teraz powinnam usłyszeć głos specjalizującej się w przyrodniczych dokumentach „Animal Planet” Krystyny Czubówny czytającej komentarz z offu: ludzka wataha rzuca się na winnego. Karą jest rozszarpanie na strzępy przez członków stada. Ścierwo długo jeszcze przypomina pozostałym o przewinie. Biologii nie oszukają również mężczyźni, na co dzień diablo moralni, którzy nocami wymykają się do domu uciech. To akurat udowodnia, że najstarszy zawód świata ma się dobrze (i będzie się miał) w każdych okolicznościach. Zawsze bowiem będą istnieć jego beneficjenci…

Kolejnym ciekawym wątkiem jest kwestia manipulacji społeczeństwem. I to taka najwyższych lotów, machiaweliczna, przeprowadzana w białych rękawiczkach, by przedmiot manipulacji nie miał pojęcia że jest sterowany. Grupa trzymająca władzę, czyli mężczyźni w imię ideologii sprawiają, że kobiety stanąwszy na straży ustanowionych przez siebie reguł, stają się wrogami dla przedstawicielek swej własnej płci. To przecież oddane sprawie dewotki, Ciocie – niczym obozowe kapo – pilnują, aby podręczne bez sprzeciwu dały się gwałcić i odbierać sobie dzieci. To
męska manipulacja sprawiła, że równie oddane sprawie żony, takie jak Serena, zrezygnowały w imię wyższych celów nie tylko z władzy, ale i z głosu, by nic nie naruszyło porządku biblijnego raju stworzonego (i rządzonego) przez mężczyzn. Sprowadzone do roli eleganckich kucht w dodatku godzą się na usankcjonowaną zdradę. W odcinku „Jezebel” jest mowa o tym jak sprawić, by męska niewierność zyskała boski mandat i by żony nie protestowały. Miłośnik trójkątów (zakładam, że takie urozmaicenia preferuje) proponuje pozwólmy im przy tym być, drugi mówi: nie powiemy akt (na zdradę) nazwiemy to ceremonią._Trzeci zaś z perwersyjnym zadowoleniem konstatuje: _Żony łykną to gówno. I tak oto rodzi się prawo.

„Opowieść podręcznej” jako film o antyutopii to także ważna wypowiedź na temat rodzenia się totalitaryzmów, organizacji ograniczających wolności jednostki poprzez całkowite podporządkowanie jej systemowi władzy. Zazwyczaj w podobnych filmowych wizjach bywa mowa o systemach politycznych. „Opowieść podręcznej” to wizja totalitaryzmu religijnego, tym gorsza od innych, że celuje w wartości, należące do tej sfery przekonań człowieka których się wszak nie negocjuje. Nie można narzucić oddania Bogu i miłości do niego, a jednak jest to bezwzględnie wymagane. Moralność jest wymuszona, a jakiekolwiek działanie sprzeczne z narzuconymi prawami automatycznie stawia człowieka poza nawiasem społeczeństwa. Głowę dają zarówno homoseksualiści (przeczący naturze) jak i zakonnice (przeczące nowemu bóstwu). Bohaterka, która przypominając sobie stopniowe szykany (zwolnienie z pracy, odebranie dostępu do konta) i własny, nieskuteczny bunt (udział w demonstracji) rozważając jak do tego doszło, mówi: Przedtem byłam w letargu, teraz otworzyły mi się oczy. Tak do tego dopuściliśmy. Nie zbudziliśmy się, gdy dorzynali Kongres. Gdy straszyli terrorystami i zawiesili konstytucję nadal spaliśmy. Mówili, że to tymczasowe. Nic nie zmienia się nagle. Jakże to symptomatyczne… Z ludzką biernością wobec systemu koresponduje nawet somnambuliczny rytm narracji, mamy wrażenie jakbyśmy nie mogli obudzić się z sennego koszmaru. Sekwencje współczesne, dziejące się w Gilead to koszmar bałaganiarza: wszystko jest uporządkowane, proste chodniki, sterylne sklepy, symetryczne przestrzenie, świat kolorów ogranicza się do kilku barw, w jakie przybrani są ludzie w zależności od kasty, kobiety raczej suną niż chodzą, jakby ktoś odłączył im wtyczkę. Sceny retrospekcji mają zupełnie inną dramaturgię, są bardziej chaotyczne, czasem kręcone z ręki, mają w sobie sporo artystycznego nieładu, ale też mnóstwo koloru, światła i radości.

Oglądanie tego serialu nie należy do najłatwiejszych. Z jednej strony sporo w nim scen brutalnej przemocy i obrazów, które wywołują wstręt. Z drugiej, choć nie brakuje w nim zwrotów i dynamizujących akcję, niespodziewanych retrospektyw, „przeżywanych” zarówno z punktu widzenia naszej podręcznej jak i innych bohaterów, to ów niespieszny rytm może zniechęcić złaknionych szybkiej rozrywki widzów do oglądania. Dla tych cierpliwszych, a do tych szczęśliwie się zaliczam „Opowieść podręcznej” jest nie lada gratką. Pomimo tego, że pamiętam jeszcze film o tym samym tytule z Natashą Richardson i fabuła teoretycznie nie jest dla mnie niespodzianką to i tak niecierpliwie włączałam następny odcinek. Serial to porządny kawałek kina, zmuszającego do myślenia i refleksji. Co nie bez znaczenia maestria zdjęć i staranna, przemyślana kompozycja kadrów wywołuje u widza estetyczne doznania, a zapewne doceni on też rewelacyjną ścieżkę muzyczną ze świetnie dobranymi utworami puentującymi każdy odcinek. Gdybym miała określić co mnie w „Opowieści...” urzekło to byłaby to możliwości wniknięcia w umysły i współodczuwania emocji bohaterek.

Intensywne utożsamienie to efekt bardzo ciekawych zdjęć: twarze June/Fredy, Gleny czy Janine, a nawet Sereny filmowane są w dużych zbliżeniach, widać na nich jak na dłoni każdy poruszony czy zesztywniały mięsień, każdy mikrogrymas, każde przymrużenie powiek. Inną sprawą jest to, że „słyszymy” myśli bohaterki, jej monolog wewnętrzny zazwyczaj idący w sprzeczności z tym, do czego jest zmuszona tym bardziej porusza. Inna sprawa to fakt, że obsada kobieca to strzał w dziesiątkę. Aktorki miały tym trudniejsze zadanie, że właściwie czym innym niż twarzą nie mogły grać, z racji zakutania je w zniekształcające sylwetki habity, stanowiące rodzaj stygmatyzującego pancerza. Elisabeth Moss (June) znana z genialnego „Czworo do pary”, aktorka o niebanalnej urodzie dalekiej lalce Barbie, przeistacza się równie wiarygodnie z pokornej w zbuntowaną, z zahukanej w seksowną, z zimnej jak lód w pełną pasji i namiętności. Moją faworytką jest grająca Glenę Alexis Bledel, w której oczach, w jednym zdesperowanym czy zrozpaczonym spojrzeniu maluje się więcej emocji niż inni przeżyją przez całe życie. Co ciekawsze panów w filmie (poza Lukiem) już się tak troskliwie nie fotografuje. Poza tym stanowią nieco słabsze ogniwo obsady zwłaszcza grający Nicka Max Mingella, który zdaje się jakoś nie bardzo dorastać do roli.

Tak na marginesie to widzę w serialu tylko jedną niekonsekwencję, taką mianowicie, że gdyby kiedyś nastało takie pseudoreligijne społeczeństwo to ostanie co by w imię idei zrobiono, to kazano żyć… ekologicznie. Niestety jedno nieszczęsne zdanie ze Starego Testamentu „Czyńcie sobie Ziemie poddaną”, stanęło u podłoża katastrofy ekologicznej jaką sobie szykujemy. Kolejne rządy usprawiedliwiają nim rabunkową gospodarkę, wycinkę lasów, zanieczyszczanie wód czy rosnące wciąż góry śmieci. To wyżej wymienione hasło stoi na szczycie mojego rankingu najbardziej szkodliwych myśli w dziejach ludzkości. Ścięte niedawno drzewo przed moim domem jest tego bolesnym dowodem.

Nasza ocena: 8/10

Beata Cielecka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn