"Prosta historia o miłości". Wakacje, Hel i... wcale nie taka prosta historia [RECENZJA]

Kamila Glińska
Kamila Glińska
"Prosta historia o miłości" (2010)media-press.tv
"Prosta historia o miłości" (2010)media-press.tv
W trakcie podróży pociągiem na Hel para scenarzystów po przejściach układa zarys fabuły filmu. Historia ma być prosta. Opowieść jest tworzona na oczach widzów.

NASZA OCENA: 7/10

Jeśli ktoś oczekuje od filmu, by był prosty i zrozumiały, na PROSTEJ historii się zawiedzie. Nie zawiedzie się natomiast ten, komu nieobce są terminy intertekstualność, postmodernizm, gra z widzem, łamanie konwencji, film w filmie itp. Z przyjemnością pobawi się więc w mniej lub bardziej dosłowne skojarzenia czy też nawiązania. By wymienić choćby dla przykładu: „Pociąg” Kawalerowicza, „Purpurową Różę z Kairu” Allena, „Przypadek Harolda Cricka” Forstera.

„Prosta historia o miłości” to właściwie film opowiadany przez dwójkę scenarzystów, których postacie zaczynają żyć podarowanym im życiem, doświadczając sytuacji, które właśnie wpadną do głowy ich stwórcom. Na początku więc mamy klasyczną burzę mózgów, w której bohaterowie zmieniają osobowości i image jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: nieśmiała Marta przeistacza się w gwiazdę filmową, bajerant Aleks w debiutanta, którego na plan filmowy zaprosił towarzysz życia Marty, znany reżyser. No i potem mamy już patchwork złożony z kawałków życiorysów nie wiadomo, czy przypisanych do postaci filmowych czy do aktorów ich grających. Motywem przewodnim jest jednak miłość, którą za pomocą wymyślonych przez siebie postaci odkrywają / reaktywują / wspominają scenarzyści. Streszczenie filmu jest zadaniem awykonalnym, bo też opowieść przerywana jest co chwila czymś w rodzaju retrospekcji (pierwsze spotkanie Marty i Aleksa), wtrętami (kuchnia z drinkującymi asystentami czy motyw dziecka Aleksa) i komentarzami zza kadru, które mają wyrwać nas z oków linearności. Taki sposób bawienia się fabułą ma w sobie coś świeżego, choć może niezbyt odkrywczego. Świeżego, bo zagania widza w kozi róg, nie pozwalając powiedzieć, czy coś w danej chwili się wydarza naprawdę, czy to próba tekstu, czy może nic nieznaczące ujęcie. Jeśli odpuścimy sobie próbę zrozumienia fabuły i damy się wprowadzić do labiryntu, w którym może i pobłądzimy, ale i pozwiedzamy fajne zakątki, będzie OK. Jeśli chcemy znaleźć w tym sens – no way! Ale takie to już prawa kina offowego. Nic nie jest w nim pewne. Debiutujący tym filmem reżyser (do tej pory aktor) zręcznie manewruje materiałem i jak na robotę kogoś wprawiającego się w zawodzie, to, co wyszło, to całkiem niezła rzecz. Kiedy jednak zechce zrobić poważniejszy film, może mieć kłopot z tym, co tak naprawdę zechce powiedzieć, jeśli będzie miał coś do powiedzenia. Fajne bowiem w „Prostej historii...” są motywy (film w filmie, zabawna narracja z offu będąca pełnym poczucia humoru przekomarzaniem się pary scenarzystów), ale całość przypomina trochę sztukę dla sztuki i zapętlenie dla samego zapętlenia. Nieco światła wprowadza końcówka filmu, a właściwie dwie, więc jeśli ktoś wyłączy film przed końcem, może pozostawać nadal w głębokiej nieświadomości. Aktorstwo na poziomie bardzo wyrastającym ponad serialowe. Wyróżnia się Magda Popławska w roli lekko zagubionej Marty i Bartłomiej Topa w roli upierdliwego reżysera. Drugi plan – rewelacja!

Beata Cielecka

"Prosta historia o miłości" w tv. Sprawdź datę emisji!

WRÓĆ DO PROGRAMU TV!

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn