"The End of the F***ing World". Cierpienia młodego stulejarza [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
Na platformie Netflix pojawił się właśnie brytyjski mini serial, wyprodukowany przez telewizję Channel 4, pt. „The End of the F***ing World” i niemal z każdej strony ochom i achom nie ma końca. Czy słusznie? Oceniamy!

James (Alex Lawther) ma 17 lat i jest szkolnym wyrzutkiem. Zawsze trzyma się gdzieś na uboczu, z nikim nie rozmawia oraz żyje we własnym świecie. Na pozór typowe „cierpienia młodego stulejarza”, który boi się zagadać do najpiękniejszej dziewczyny w szkole. Jednak nic z tych rzeczy, bo gdy James już fantazjuje o dziewczynach, to nie myśli o seksie, ale o tym, jak w niewiastę wejść swoim myśliwskim nożem, który dostał od ojca na urodziny. Uroczy prezent. I wówczas przed jego oczami staje ona, pyskata Alyssa (Jessica Barden), która najpierw mówi, a potem myśli. Cóż, skoro dziewczyna sama pcha się na ostrze, to czemu nie skorzystać? I jak się wszyscy spodziewacie, będzie to początek, być może nie długiej, ale z pewnością burzliwej relacji.

„The End of the F***ing World” wywodzi się z powieści graficznej o takim samym tytule, którą popełnił Charles Forsman. Za reżyserię serialu odpowiadają Jonathan Entwistle (odcinki 1-5) oraz Lucy Tcherniak (odcinki 5-8), natomiast scenariusz napisała Charlie Covell. Co ciekawe, nie jest to pierwsze podejście do tej powieści, wszak Jonathan Entwistle w 2014 roku zrealizował krótkometrażówkę „TEOTFW” i jak widać, przez lata nie potrafił oderwać się od tematu. Wówczas Alyssę również grała Jessica Barden, natomiast w Jamesa wcielał się, doskonale znany ze świetnej „Mojej łodzi podwodnej”, Craig Roberts.

Na pierwszy rzut oka serial wyróżnia się sposobem narracji oraz stylem napisania bohaterów – on samego siebie nazywa psychopatą, ona zaczyna widzieć w sobie nimfomankę. Brytyjczycy chyba zawsze serwowali nam produkcje, które – w odróżnieniu od pruderyjnych amerykańskich cukierkowych seriali – nie bały się łamania tabu oraz przekraczania cienkiej granicy dobrego smaku, co chociażby często robiło prześmieszne „The Inbetweeners”. I to się sprawdza także tutaj – z łatwością jestem w stanie wyobrazić sobie, że po świecie chodzi mnóstwo takich wyszczekanych smarkul oraz zamkniętych w sobie chłopaków, którzy w głowie snują plan na wielką jatkę.

Największym problemem całości jest scenariusz, a mianowicie jego przewidywalność. W zasadzie już podczas pierwszego kontaktu wzrokowego bohaterów, możemy domyślać się, w jaką stronę pójdzie ich relacja. Ich dojrzewanie podczas wspólnej podróży to w zasadzie formalność, bo przecież musieli okazać się normalni w swojej nienormalności i to, co kiedyś wydawało im się łatwe niczym splunięcie, nagle okazuje się traumą i najgorszą rzeczy w życiu. Ziew. I tak, chociaż im szalenie kibicuję, to gdyby to było misterniej skonstruowane, to między Alyssą a Jamesem pojawiły by się większe zgrzyty, których nie dałoby się rozwiązać podczas ekranowych 20 minut. Boli też próba uczynienia z „The End of the F***ing World” łzawego nastoletniego love story, bo o ile kupuję fascynację bohaterów sobą oraz stale narastające seksualne napięcie, to z sądami o prawdziwym uczuciu bym się wstrzymał.

Najbardziej żałuję, że w pewnym momencie „The End of the F***ing World” z przejmującego dramatu o dorastaniu zmienia się w quasi kryminał, a pałeczkę pierwszeństwa przejmującą irytujące panie policjantki, które łączy więcej niż relacja służbowa. Właściwie ich lesbijska relacja nie ma większego uzasadnienia, poza tym, że finalnie okazuje się, że ta zakochana to w gruncie rzeczy Good Cop, a ta zamknięta na uczucia jest bardzo krótkowzroczna w sprawie dzieciaków. Dlatego też lepiej prezentują się pierwsze odcinki serialu, za które odpowiadał Entwistle, lecz gdy zastąpiła go Tcherniak to mam wrażenie, że rozpoczęło się pośpieszne szycie i próba doprowadzenia historii do końca za wszelką cenę.

Jonathan Entwistle w pierwszych epizodach żywo interesował się problemami swoich bohaterów i naprawdę starał się je zgłębić. Największym skarbem „The End of the F***ing World” było zwrócenie uwagi na kwestię zaniedbania własnych dzieci przez rodziców. Molestowanie seksualne nastolatki przez ojczyma i „niezauważanie” procederu przez matkę czy ojciec niepotrafiący przez lata dotrzeć do syna po śmierci jego matki – te wszystkie wątki aż się prosiły o rozwinięcie, o coś więcej niż zbędne sceny reminiscencji, które można było zastąpić dialogiem. W pewnym momencie rodziców kompletnie zbagatelizowano, a właśnie to były postacie z ogromnym potencjałem, wewnętrznym bólem, mające własne historie, a zamiast tego otrzymaliśmy generalnie zbędny wątek weterana wojennego o różnych skłonnościach. To znaczy rozumiem, czemu ten epizod miał służyć i w jaki sposób przyczynił się do charakterystyki głównego bohatera, ale i bez tego dość dobrze dałoby się poznać Jamesa.

„The End of the F***ing World” ciekawie koresponduje z polską krótkometrażówką pt. „Fanatyk”. Obydwie produkcje opowiadają o samotności i zagubieniu współczesnych nastolatków, którzy są pozostawieni sami sobie. Nikt nie zauważa ich problemów, są spychani na margines, przez co rośnie w nich frustracja oraz gniew. To obraz rzeczywistości, w której ludzie ze sobą nie rozmawiają, tylko – i to wyłącznie czasem – do siebie mówią, bojąc się jednocześnie okazać jakiejkolwiek słabość, błędnie myśląc, że sprowadzi to na nich atak, a nie będzie przyczynkiem do zmiany na lepsze.

Obsadowym strzałem w dziesiątkę okazała się Jessica Barden. Urodzona w 1992 roku aktorka już w „Lobsterze” Yorgosa Lanthimosa małą rolą udowodniła, że jest niezwykle charyzmatyczna, ale w „The End of the F***ing World” zwyczajnie rządzi ekranem. Jest królową każdej sceny i to nie jedynie dlatego, że od jej piegowatej buzi nie można oderwać wzroku, lecz z powodu swojej energii, nieokiełznania i nieprzewidywalności zmieszanej z urokiem i niewinnością. Niestety dużo gorzej przy swojej partnerce wypada Alex Lawther, który miejscami wygląda, jakby starał się naśladować flegmatyczność i zagubienie znane z ról Craiga Robertsa, a zamiast tego jest po prostu nijaki.

Chyba większość widzów i krytyków jest zachwycona „The End of the F***ing World”, jednak nie do końca podzielam ich optymizm, ale rozumiem, na jakie haczyki można się tutaj złapać. To historia z ogromnym potencjałem, którego do końca nie wykorzystano. Nie rozumiem też, czemu zdecydowano się całość zamknąć w strukturze 8-odcinkowego serialu, gdzie epizody trwają ok. 20 minut. Ta opowieść miałaby dużo mocniejszy wydźwięk i byłaby zwyczajnie lepsza, gdyby zdecydowano się z tego zrobić film. Wystarczyłoby wyrzucić zbędne wątki, pogłębić psychologię bohaterów i mielibyśmy pełnokrwisty dramat ubrany w szaty czarnej komedii. A tak pozostaje niedosyt.

Ocena: 6/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"THE END OF THE F***ING WORLD" MOŻECIE OGLĄDAĆ NA NETFLIX

*Recenzja została pierwotnie opublikowana 9 stycznia 2018 roku.

MARTA BRYŁA O SERIALU "KORONA KRÓLÓW"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn