"Toni Erdmann". Samotność korposzczurów [RECENZJA]

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe dystrybutora Gutek Film
fot. materiały prasowe dystrybutora Gutek Film
Już dawno na świecie żaden niemiecki film nie cieszył się takim uznaniem krytyki, jak „Toni Erdmann” w reżyserii Maren Ade. Obraz zdobył już szereg nagród, na czele z Europejską Nagrodą Filmową, a wkrótce zapewne także na swoje konto zapisze Oscara w kategorii „najlepszy film nieanglojęzyczny”. Sprawdzamy czy słusznie.

Winfried Conradi (Peter Simonischek) to osamotniony starszy mężczyzna, którego dzień wypełnia robienie niezbyt śmiesznych kawałów, dorywcza praca w szkole, zabawa z psem i opieka nad schorowaną matką. Mężczyzna ma też córkę, ale nieczęsto się z nią widuje, gdyż Ines (Sandra Hüller) pracuje w korporacji w Bukareszcie, gdzie stara się na swoich pracodawcach zrobić jak najlepsze wrażenie, chociaż wszyscy nie traktują jej zbyt poważnie, uznając za wiecznie spiętą. Kontakt Winfrieda i Ines nie jest najlepszy, podczas jej pobytu w Niemczech zamieniają wyłącznie kilka zdań, a następnie córka zaczyna unikać ojca. Czemu? Tego się z filmu Maren Ade nie dowiemy.

Niedługo później mężczyzna postanawia złożyć swojej córce w Bukareszcie niezapowiedzianą wizytę, ale ekscentryczny starszy pan nie jest mile widziany w szybkim i pozornie ułożonym życiu ponad trzydziestoletniej kobiety sukcesu. I gdy Ines zaczyna ocierać łzy, mając świadomość, że potraktowała ojca jak śmiecia, wówczas na horyzoncie pojawia się on: alter ego Winfrieda, czyli tytułowy Toni Erdmann. Sztuczne zęby, peruka oraz znoszony garnitur to jego znaki rozpoznawcze, a sam mężczyzna – na zmianę wcielając się w biznesmena, niemieckiego ambasadora czy trenera personalnego – zaczyna brylować w towarzystwie, w kilka dni osiągając więcej, niż Ines w trakcie kilku lat. Ała.

„Toni Erdmann” jest opowieścią o samotności oraz próbie ucieczki w pracę. Na dobrą sprawę Winfired i Ines tak bardzo są nie różnią; oboje są sami, a samotność zagłuszają pracą, z tą różnicą, że mężczyzna pracuje dla rozrywki i zabicia czasu, a dla Ines liczy się kariera. W życiu kobiety nawet miłość ma charakter hierarchiczny, gdzie raz ona jest szefem, a raz jej kochanek. Idealnie to obrazuje scena w hotelu, gdzie kobieta nie pozwala mężczyźnie na seks, a jedynie na masturbację. Pokazała swoją wyższość, traktując kochanka nie jak partnera, a jak podwładnego, kolejnego asystenta, robiącego wszystko, co mu się rozkaże.

Przejmujące są sceny, gdy obserwujemy Ines w mieszkaniu, w którym nie ma życia. Te wynajmowane cztery ściany stanowią jedynie kolejne miejsce pracy, gdzie właściwie nawet nie ma czasu na sen, a gdy się imprezuje to naturalnie tylko w gronie kolegów, a właściwie szefów i podwładnych z pracy. No może czasem wpadną jeszcze jacyś partnerzy biznesowi, w końcu impreza to doskonały pretekst do omówienia kolejnego dealu.

Kontrast dla towarzystwa wielbicieli tabelek w Excelu stanowi Toni Erdmann, człowiek prostolinijny, mówiący prosto z mostu, co myśli. Paradoksalnie właśnie założenie kostiumu pozwoliło mu na pełną szczerość i obnażenie hipokryzji kolegów po fachu swojej córki. Tyle, że nie można być wiecznym klaunem, bo to też nie jest metoda na życie. Trzeba znaleźć złoty środek, a tego Toni Erdmann, podobnie jak Ines, dopiero musi się nauczyć. W tym momencie Maren Ade przedstawia nam satyrę na korporacyjną rzeczywistość. Aktualne, lecz w zasadzie mało odkrywcze i przewidywalne. Życie korposzczurów można wyśmiać oraz wypunktować ciekawiej, co chociażby pokazał Johnnie To w musicalu „Korporacja” (2015).

Całość jest teatrem dwójki aktorów; starcie Sandry Hüller i Petera Simonischeka jest nie tylko pasjonujące i ciekawe, ale przede wszystkim wyrównane. Trudno jednoznacznie określić kto z tej dwójki lepiej zaprezentował się aktorsko, dlatego polecam postrzegać ich jako duet, który pełnię swoich możliwości zaprezentował w scenie muzycznej, gdzie Sandra Hüller zmierzyła się z „The Greatest Love of All” Whitney Houston.

„Toni Erdmann” to film dobry, udany i miły, gdzie miejscami uśmiech sam się ciśnie na usta, ale nie do końca rozumiem jego fenomen. Mimo czasu trwania (prawie trzy godziny!) dobrze się to ogląda i naprawdę można polubić głównego bohatera, mimo że bywa dość irytujący. Maren Ade zrobiła obraz bardzo aktualny oraz kąśliwy, lecz uznawanie jej dzieła za najlepszy film ostatnich miesięcy wydaje mi się jednak dużo nad wyrost. Solidna produkcja, z którą zdecydowanie warto się zapoznać. Tylko tyle albo aż tyle.

Ocena: 7/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"TONI ERDMANN" JUŻ W KINACH

Reżyser: Maren Ade

Występują: Peter Simonischek, Sandra Hüller, Michael Wittenborn

Kraj produkcji: Niemcy, Austria

Rok produkcji: 2016

Język oryginalny: niemiecki, angielski, rumuński

Gatunek: komedia

Czas trwania: 162 min.

Recenzja została pierwotnie opublikowana 30 stycznia 2017 roku.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn