"Najpiękniejsze fajerwerki ever" [RECENZJA]. Nic nie musimy. Nawet umieramy na własnym zasadach

Krzysztof Połaski
Krzysztof Połaski
fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe
Aleksandra Terpińska swoimi poprzednimi krótki metrażami pokazała, że nie tylko jest sprawną reżyserką, ale przede wszystkim ma własnym pomysł na kino. Do tego zarówno „Święto zmarłych”, „Leszczu”, jak i chyba najdojrzalsza „Ameryka” były produkcjami zupełnie odmiennymi, co tylko udowadniało, że urodzona w 1983 roku pani reżyser nie zamierza się ograniczać i zamykać wyłącznie w jednej stylistyce. Jej pokazywany w Cannes, a następnie na festiwalu Młodzi i Film, obraz „Najpiękniejsze fajerwerki ever” jest tego jeszcze dobitniejszym przykładem.

„Najpiękniejsze fajerwerki ever” na papierze urodziły się w drugiej połowie 2016 roku, gdy skrypt autorstwa Aleksandry Terpińskiej zwyciężył w konkursie scenariuszowym „Przypadek”, gdzie zgłoszone teksty miały w jakiś sposób odwoływać się i czerpać z „Przypadku” Krzysztofa Kieślowskiego. Zwycięstwo jednak nie oznaczało jeszcze realizacji filmu, gdyż wizja zaprezentowała przez autorkę – jak przyznał przewodniczący jury konkursu, Krzysztof Zanussi – zdecydowanie przekraczała budżet przewidziany na produkcję, który ostatecznie oscylował w granicach 130 tysięcy złotych. Na szczęście udało się ograniczyć koszty i zapewne zdecydowano się na kilka kompromisów odnośnie do scenariusza, lecz mimo to efekt finalny i tak robi wrażenie.

Terpińska odwołuje się do Kieślowskiego chyba w jeden z najbardziej czytelnych sposobów, a mianowicie sięga po słynny cytat „nic nie musisz”, który bohater kreowany w dziele Mistrza przez Bogusława Lindę usłyszał przez telefon od swojego ojca. Wówczas za bardzo nie wiedział, jak rozumieć te słowa, natomiast bohaterowie „Najpiękniejszych fajerwerków ever” doskonale już znają ich znaczenie.

Terpińska portretuje współczesnych 20 i 30-kilku latków, którzy uciekają od dorosłości na wszelkie możliwe sposoby. Obok tradycyjnego życia prowadzą alternatywne, w którym lekarstwem na problemy codzienności są prochy, alkohol i seks. Trochę banalne? Owszem, ale nie sposób mimo wszystko odmówić temu niestety prawdziwości.

„Najpiękniejsze fajerwerki ever” przerażają, bo to wizja Polski przyszłości, która podzieliła się do tego stopnia, że zapanował stan wojenny, na ulice wyjechały czołgi, wozy opancerzone, wprowadzono godzinę policyjną i przymusowy pobór do wojska, a rebelianci i żołnierze zaczęli otwarcie mordować się na ulicach. Brzmi abstrakcyjnie? Powiedzcie to Ukraińcom. Zresztą autorka nie ukrywa, że podczas pisania scenariusza inspirowała się wydarzeniami z ukraińskiego Majdanu i chciała, aby jej film postrzegano jako spojrzenie na współczesną Europę, dlatego przez 30 minut nie pada ani jedna konkretna nazwa państwa ani miasta, w którym toczy się akcja. Ten uniwersalizm jest wręcz paraliżujący, bo patrząc na niedawne wydarzenia czy to z Londynu, Manchesteru bądź Paryża, musimy być przygotowani na to, że społeczeństwa zaczną się buntować i dojdzie do otwartej wymiany siły z władzą. To, czy będą to ruchy przeciwko uchodźcom i imigrantom, czy nie, jest bez większego znaczenia. Wszystko może stanowić punkt zapalny.

Terpińskiej udaje się dobrze budować napięcie; całość rozpoczyna się dość spokojnie, leniwie, aż w końcu – wraz z eskalacją konfliktu – na ekranie zaczyna się robić coraz goręcej oraz duszno. W pewnym sensie wyczuwalny jest tutaj klimat zbliżony do „Kordonu” Gorana Markovića i aż szkoda, że autorka nie rozwinęła wątku wojskowego, który aż kipiał od potencjału. Przymusowe ubranie w mundury reprezentantów różnych grup społecznych oraz poglądów jest doskonałym materiałem na film.

Patrząc na „Najpiękniejsze fajerwerki ever” można chyba jedynie narzekać na zbyt stereotypowe napisanie niektórych postaci. O ile Ju (świetna Justyna Wasilewska) jest postacią z krwi i kości, rozdartą pomiędzy dziecinnym facetem, normalną pracą, a chęcią wyjechania z kraju, tak już jej przyjaciółka i jednocześnie kochanka, Anna (Malwina Buss, oj ta dziewczyna namiesza w kinie, talent!), jest już typową, napisaną w przewidywalny sposób, oustsiderką, która z zamkniętymi oczami trafiłaby na najdalszy squat w mieście.

Nieco lepiej prezentuje się Jan, gdzie Piotr Polak wzorowo wciela się w zagubionego faceta, dla którego życie to jaranie blantów, seks i gry komputerowe. Chociaż w tym przypadku reżyserka czasami idzie za bardzo na skróty, a zestawienie ze sobą sceny „strzelanki” komputerowej wraz z prawdziwą armią wydaje mi się zbyt prostym zabiegiem, jednak na szczęście w tym bohaterze w pewnym momencie następuje drobna przemiana. Chce w końcu wziąć sprawy we własne ręce, ale niestety szybko rezygnuje z tego planu. Nie ukrywam, że mam też problem z biseksualnym wątkiem romansu bohaterów, który wydaje mi się kompletnie niczym nieumotywowany i wygląda na zbędne silenie się na nowoczesność i postępowość.

Aleksandra Terpińska zadaje też – a może przede wszystkim – pytania o patriotyzm. Świetna jest scena w komisji wojskowej, gdy Jan nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, jaki ma stosunek do własnego kraju. Właściwie każdy z trójki bohaterów jest postacią, która zatraciła się we własnej obojętności. Chcą być obywatelami świata, ale nie potrafią wziąć odpowiedzialności za swoją ojczyznę, z której najchętniej – wzorem Ju – chcieliby wyjechać.

Całość jest niezwykle dynamiczna, po części nieco teledyskowa, dlatego to się tak dobrze ogląda. Widać, że reżyserka realizowała sceny na wszelakie sposoby, od wchodzenia z kamerą na prawdziwe manifestacje, po typowo filmowe zamykanie ulic i wpuszczenie na nie wozów pancernych. To się opłaciło, gdyż ze strony realizacyjnej całość wygląda na dużo droższą niż było w rzeczywistości. Warto zwrócić uwagę na kolory, w jakich utrzymany jest film. Dominują szarości, co tylko wzmacnia przekaz, aż na ekranie zaczyna się robić coraz ciemniej i mroczniej.

„Najpiękniejsze fajerwerki ever” momentami ocierają się o demagogię, ale jestem w stanie zrozumieć, że na przestrzeni jedynie 30 minut trzeba było iść na ustępstwa oraz skróty. To film bardzo dobrych momentów i świetnych scen, jak np. ta, gdy bohaterka odgrywana przez Justynę Wasilewską oznajmia, że „wszyscy umrzemy”. Kapitalne w swojej prostocie i jednocześnie szalenie uderzające. Podobnie zresztą jak sekwencja w autobusie wojskowym, gdzie dochodzi do konfrontacji zdecydowanych na walkę z Janem, który nie chce jakiegokolwiek rozlewu krwi. Bo to też o tym film, to obraz pokolenia współczesnych 30-parolatków, którzy rozumieją, że nic nie muszą i wszystko zależy tylko od nich. Nawet jeżeli mają umrzeć, to wyłącznie na swoich własnych zasadach.

Ocena: 7/10

Krzysztof Połaski

[email protected]

"NAJLEPSZE FAJERWERKI EVER" ZOSTAŁY ZAPREZENTOWANE W KONKURSIE KRÓTKOMETRAŻOWYM NA FESTIWALU MŁODZI I FILM 2017. WKRÓTCE OBRAZ TRAFI NA ANTENĘ TELEWIZJI KINO POLSKA

Recenzja została pierwotnie opublikowana 21 czerwca 2017 roku.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na telemagazyn.pl Telemagazyn