"Witaj w klubie", czyli być człowiekiem do końca [RECENZJA]

Rok 1985. Pochodzący z Teksasu Ron Woodroof (nagrodzony Złotym Globem i Oscarem Matthew McConaughey) z zawodu jest elektrykiem, a z upodobania – kanciarzem, kobieciarzem, pijakiem i na dodatek homofobem. Uważa, że AIDS, o którego rozwijającej się epidemii coraz częściej się mówi, to pedalska choroba, więc jego, z racji zdecydowanie heteroseksualnych upodobań, ten temat nie dotyczy. Tym większym szokiem okazuje się informacja, że ma HIV. Nagle wszystko się kończy: w ukochanym rodzinnym Teksasie zostaje skreślony, służba zdrowia ma dla niego stos ulotek oraz ofertę ciężkiej i mało skutecznej terapii AZT, która na dodatek jest mało skuteczna. I wtedy dowiaduje się, że w Meksyku są dostępne eksperymentalne, o wiele skuteczniejsze leki. W USA nadaj nie dopuszcza się ich do obrotu, więc z pomocą transseksualisty Rayona (nagrodzony Złotym Globem i Oscarem Jared Leto) zakłada tytułowy (w oryginale) „Dallas Buyers Club”, poprzez który sprowadza i sprzedaje nielegalne, ale za to skuteczne i testowane na sobie lekarstwa...

Ta oparta na faktach (a jakże!) historia jest przykładem, że nie zawsze określenie „hollywoodzka historia” jest pejoratywne. W tym akurat przypadku otrzymujemy nie tylko pean na temat przyjaźni ponad podziałami, wewnętrznej przemiany bohatera czy też wartości prywatnej inicjatywy i wolności handlu. To przede wszystkim historia o tym, że zawsze warto być człowiekiem, że trzeba umieć przyznać się do błędu, by móc wystartować jeszcze raz. Nawet, jeśli czasu nie zostało wiele. Bo kto wie, co może się zdarzyć?

Piotr Radecki

WRÓĆ DO PROGRAMU TV